16. PKO Poznań maraton był moim piątym z rzędu startem w stolicy Wielkopolski.

Co ciekawe wcale nie miałem w nim startować, choć propozycji i zaproszeń było co najmniej kilka. Ostatecznie jednak dałem się namówić, lecz moja rola była nieco odmienna. Tym razem nie wystartowałem się ścigać lecz by wypróbować własny tempomat i pomóc innym z osiągnięciu zamierzonego celu. Tym razem wystąpiłem w roli pacemakera. To był, swego rodzaju, drugi mój debiut w poznańskim maratonie 🙂

Tegoroczny plan startów pominął ten bieg na rzecz przyszłotygodniowego V SAMSUNG Półmaratonu w Szamotułach. Bieganie 42km nawet takim, nie zabójczym, tempem na tydzień przed ważnymi zawodami byłoby co najmniej nierozsądne. Dlatego zapadła decyzja o podzieleniu dystansu na pół. Mi przypadła pierwsza z nich, która ostatecznie się nieco przeciągnęła. Z trasy zszedłem po 26km, ze sporym niedosytem lecz mając na względzie start za tydzień, było to działanie konieczne. Potem wróciłem na metę dopingować finiszujących.

Tego dnia doświadczyłem dwóch dziwnych, śmiesznych z jednej strony, z drugiej zaś wręcz przeciwnie sytuacji, które chciałbym przedstawić.

Pierwsza z nich miała miejsce na trasie biegu. Grupa kilku zawodników , biegnących w mojej grupie, udzielała uszczypliwych komentarzy typu „balonik za szybko!”, „jak ten zając biegnie?”. Biegnąc zastanawiałem się czego oni się czepiają? Zegarek pokazywał to, co miał pokazywać. Choć nie ukrywam, przez moment pomyślałem, że może jednak coś jest z nim nie tak. Postanowiłem jednak nie reagować. Nie odpowiadałem, robiłem swoje. Sytuacja ta powtarzała się regularnie do 10km. Tam nastąpił przełom. Matę do pomiaru przekroczyliśmy idealnie, w zakładanym czasie. Ktoś z biegnących rzucił na głoś „Brawo zając! Co do sekundy!”. Odetchnąłem z ulgą. Jednak to nie z moim czasomierzem było coś nie tak 🙂

Druga sytuacja miała miejsce po moim zejściu z trasy. Szukałem transportu zwrotnego na MTP. Nadzieję dawało rondo Śródka i jeżdżące tamtędy tramwaje. Już na przystanku miałem wrażenie, że wszyscy jakoś dziwnie się na mnie patrzą i coś tam szepczą. Jednak dopiero kilka minut później w tramwaju wszystko zrozumiałem. Najpierw usłyszałem rozmowę, później zwrócono się do mnie bezpośrednio zarzucając, że oszustem, że to tak nie można podjeżdżać sobie komunikacją, kiedy pozostali biegną. Słowa tej kobiety zwaliły mnie z nóg. Nie chcą się jej tłumaczyć (pewnie i tak nie wiedziałaby kim jest pacemaker) powiedziałem, że „ja nie z tych, że się poddałem i zszedłem z trasy, a teraz wracam do domu”. Jednak dziwnych spojrzeń nie było końca. Postanowiłem się zakamuflować, co jednak nie było proste. Przecież miałem na sobie strój startowy 🙂 Zdjąłem jednak numer startowy, wcisnąłem w kieszeń i paliłem głupa.

Przyznam, że nowa rola utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie należy ulegać presji ludzi. Należy robić swoje, jeśli jest się swego pewnym.

Dziękuję grupie na 3:00 za możliwość prowadzenia i współdzielenia emocji tego biegu. Gratuluję wyniku tym, którzy są nim usatysfakcjonowani. Pozostałym, natomiast, ukończenia zmagań na tym morderczym dystansie.

Dla mnie wszyscy jesteście herosami!
DSC_6628