26. Półmaraton Philipsa w Pile kluczowym sprawdzianem formy.
Zawody te były moim kluczowym i zarazem ostatnim sprawdzianem przed zbliżającym się wielkimi krokami Maratonem Berlińskim. Wiązałem z nimi duże nadzieje ponieważ uzyskany tam wynik miał dać mi odpowiedź na temat mojej aktualnej formy. Co ostatecznie przekłada się na kalkulacje wyniku możliwego do nabiegania podczas zawodów docelowych.
Waga tych zawodów była olbrzymia i nie tylko dla mnie. Cała elita polskiego biegania zjechała tego dnia do Piły, ponieważ przy okazji Półmaratonu Philipsa odbyły się Mistrzostw Polski kobiet i mężczyzn na dystansie pólmaratońskim. Stres związany z tym występem zżerał mnie już na kilka dni przed zawodami. Do tego stopnia, że o niczym innym nie byłem w stanie trzeźwo myśleć. Mało tego, w przeddzień biegu pomyliłem nawet trening, który wykonuję, od prawie ponad 3lat, zawsze przed zawodami. Nie mówiąc już o ilości wizyt w toalecie…
Sam bieg, od początku, układał się bardzo dobrze. Po złapaniu właściwego rytmu biegu zabrałem się z silną, kilkuosobową grupę, którą napędzały goniące liderkę kobiety wśród których były późniejsza srebrna i brązowa medalistka MP. W ten sposób pokonaliśmy kilka pierwszych kilometrów. Po około 7-8km sytuacja zaczynała robić się klarowna. Z wcześniejszej mocnej grupy odłączyło się troje zawodników, wśród których znalazłem się ja. Rzuciłem hasłem, żebyśmy zaczęli współpracować. Kooperacja ta mogła się udać, ponieważ i tak nie liczyliśmy się w grze o najwyższe miejsca w klasyfikacji generalnej. Dla nas liczył się wyłącznie czas. Robiliśmy kilometrowe zmiany. Po pierwszej, którą dał towarzysz, drugą pociągnąłem ja. Kolejnej już się nie doczekaliśmy ponieważ, jak się okazało chwilę później, nasz trzeci uciekinier został wyraźnie z tyłu. Wiedzieliśmy, że możemy liczyć już tylko na siebie. Tabliczkę wyznaczającą 10km minęliśmy w czasie 35:25, czyli nieco wolniej niż planowałem ale byłem przekonany, że jeszcze wszystko można będzie odrobić. Wciągam żel energetyczny i dalej lecę swoje. W międzyczasie przedstawiliśmy sobie strategie na dalsze kilometry biegu. Na szczęście były one zbieżne ze sobą i miały wyglądać następująco: utrzymać tempo do 15km, a później próbować je delikatnie podkręcać na tyle, ile tylko siły w nogach pozwolą. Zgodnie z założeniami, tuż przed 15km, rozpoczynamy finalną batalię. Hmmm… może inaczej, mój kompan rozpoczyna, bo ja niestety chwytam pierwszą w tym biegu bombę zmęczeniową. W zasadzie to mam spory problem, by dotrzymać mu tempa. Wyciągam z kieszeni drugi żel i eksperymentalną pigułkę o nazwie No-Spa Forte by na wszelki wypadek wyeliminować ryzyko kolki. Chwilę potem zbieram w sobie, odzyskuję właściwe tempo biegu i robię zmianę. W tym czasie doganiamy dwóch zawodników, którzy biegli przed nami. Jednemu z nich udaje się przyłączyć do nas. Do mety pozostały 4km, a ja mam już niezłą bombę oraz świadomość, że wynik trzeba gonić.
Pełnią sił przyśpieszam na długim zbiegu i wychodzę przed grupę, w której dotychczas biegłem. Każdy krok zaczyna być bolesnym ale wiem, że nie mogę odpuścić. Napieram do przodu ile sił, albo bardziej ile ambicji i woli walki w głowie. Czas ciągnie się w nieskończoność, a metry mijają bardzo wolno. Kolejny potężny kryzys chwyta mnie na 19km i tylko widok mojego pacemakera, w osobie Patryka „Domana” stojącego w oddali utrzymuje mnie w równym biegu. Patryk dołączył do mnie w połowie przedostatniego kilometra biegu, wyskoczył kilka metrów na przód i trzymał równe tempo ok 3:20min/km. Nie widzę ich, ale domyślam się, że rywale zostają w tyle, przede mną natomiast zupełna pustka. Tuż przed wyjściem na ostatnią prostą poczułem jak ze zmęczenia uginają się pode mną nogi. Zwolniłem, jednak motywujący głos Patryka wołający co chwila – „dawaj, dawaj”- postawił mnie do pionu i umożliwił powrót na właściwe obroty. Krótko potem Doman zszedł z trasy. Od tego momentu zostaliśmy już sami, tylko ja, ból i ostatnie kilkaset metrów. Nogi paliły się żywym ogniem, zegar tykał, a końcówka trasy wydawała się nie mieć końca. jednak doping kibiców pozwolił mi utrzymać narastające tempo. Przeszczęśliwy, na metę wpadam z wynikiem 1:13:51.
Przeszczęśliwy, bo po raz drugi zszedłem poniżej granicy 1:14 i tak jak w pierwszym przypadku mogę mieć wątpliwości co do rzetelności atestu trasy, tak w tym nie mam już żadnych. W końcu była to impreza rangi MP. Poza samym wynikiem są jeszcze dwie inne kwestie, które sprawiają, że wynik ten to dla mnie sukces przez duże S! Pierwsza to zajęte 18 miejsce OPEN i 4miejsce wśród amatorów. Druga, to mega mocna końcówka biegu, zwłaszcza ostatni kilometr z 97m hakiem, który przebiegłem dokładnie w 3:23min.
W tym momencie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przekuć dotychczas wykonaną pracę treningową oraz wyniki ze startów kontrolnych na upragniony wynik podczas zbliżającego się 43. BMW Berlin-Marathon. #RoadToBerlin trwa 🙂 Do startu docelowego, ba startu życia pozostają już tylko niecałe dwa tygodnie…