Niepodległościowe zwieńczenie sezonu w Obornikach i Krzyżu Wlkp.

Sezon 2016 był dla mnie długim i wyczerpującym okresem, w którym zrobiłem wszystko by pójść kolejny krok w przód mojej biegowej dyspozycji. Był ciężki trening, była walka o miejsca i życiówki. Niektóre starty udały się bardziej, inne nieco mniej. Wszystko to, przełożyło się jednak na zmęczenie, które od czasu maratonu doskwierało aż nadto mocno. Dlatego bardziej niż zwykle cieszyłem się na oba te starty, ponieważ one stanowiły kres mego obecnego sezonu.

VII Bieg Niepodległości w Obornikach.

Z olbrzymim sentymentem wracam zawsze do Obornik. To tam rozpocząłem swoje biegowe świętowanie odzyskania przez Polskę niepodległości.  Miało to miejsce przed 4laty. Wtedy jeszcze impreza ta rozgrywała się na dystansie 15km. Od tamtego czasu, rok w rok, odwiedzam to miasto. Za każdym razem jestem pod wrażeniem tego, jak dopinają wszystko organizacyjnie. Jak radzą sobie ogarniając tak liczną rzeszą biegaczy. W tym roku startowało nas ponad 1200. Przyznaję szczerze, że są dla mnie organizacyjnym wzorem, którego staram się naśladować.

15060353_1171817966218617_1603979232_o

Powróćmy jednak do tego, co wydarzyło się 11.11b.r. Po prześledzeniu listy startowej wiedziałem, że rywalizował będę z dwójką zawodników. Wśród nich był Kuba Szymankiewicz (PB 32:13) oraz ubiegłoroczny zwycięzca Darek Szrama (PB 31:12, w tym roku najszybciej 32:49), któremu uległem na finiszu VI Biegu Niepodległości. Przy obu z nich, moje 33:47 z tego roku wygadało dość skromnie. Jednak nie zamierzałem tanio skóry sprzedawać tym bardziej, że od czasu kiedy zmniejszyłem intensywność treningu, nabrałem wyraźniej świeżości. Nawet chęć do biegania powróciła. Do tego stopnia, że kiedy na tydzień przed biegiem dowiedziałem się o atestacji trasy postanowiłem walczyć do końca o każdą sekundę. Było to o tyle ważne, że nasz team Grupa biegowa runnersclub.pl Poznań brał również udział w klasyfikacji drużynowej, w niej również nie uchodziliśmy za faworytów dlatego każda sekunda była na wagę złota.

Po odśpiewaniu hymnu, punktualnie o 11:11 zabrzmiał sygnał startera. Wiedziałem, że jedyną możliwością pokrzyżowania planów faworytom było czekanie na błąd. Powiedzenie „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” wpasowywało się idealnie w taktykę jaką obrałem na ten bieg. Pilnowałem, by nie przeholować z tempem. Na początek 3:25min/km. Po pierwszym kilometrze nieznacznie przyspieszyłem. Już wtedy wiadomo było, kto będzie liczył się w walce o podium. Faworyci trzymali się z przodu, ja kilkadziesiąt metrów za mini. Po obiegnięciu obornickiego rynku zakończyłem pierwsza pętlę. Zegar wskazywał idealne 17:00. Idealne, jeśli miałem w zamyśle przyspieszyć. Na prostej zauważyłem, że lider odjechał nieco drugiemu zawodnikowi i jego przewaga jakby nieco zmalała. Wtedy postanowiłem gonić z nieco większym zapałem. Krótko po minięciu 6-go kilometra wlazłem na ogon Darkowi. Wiedząc, jak mocnym jest zawodnikiem, bałem się atakować w tak wczesnej fazie wyścigu. Byłem jednak bardzo zmotywowany, by wziąć odwet za ubiegłoroczną porażkę na finiszu. Wyszło mi to na dobre i na złe jednocześnie. Bo niestety zamiast pilnować zegarka i tempa biegu, skupiłem się na walce o miejsce. Rywal zwalniał jakby chcąc zachować siły na końcówkę, a ja nie atakowałem. Przez co dwa kilometry wyszły mi zdecydowanie wolniejsze od reszty. W międzyczasie, tuż przed 7km wyszedłem do przodu atakując po raz pierwszy. Był to krótki 200m zryw, jednak rywal nie chciał rezygnować z walki. Odpuściłem… W głowie rozgrywałem wszystkie możliwe scenariusze. Kolejną próbę ataku przypuściłem tuż na nawrotką znajdującą się przed 8km.

15064867_1171817912885289_182554256_o

Najpierw puściłem rywala przodem, by po wyjściu na prostą zacisnąć poślady i ruszyć ile sił przed siebie na najtrudniejsze dwa kilometry tych zawodów. Po chwili miałem już kilka metrów przewagi, jednak zdecydowanie nie była ona bezpieczną. Wiedziałem, że podkręcone przeze mnie tempo do poziomu nie wolniej niż 3:15min/km trzeba będzie utrzymać do końca wyścigu. Napierałem ile sił przed siebie, jednak w dalszym ciągłu słyszałem za sobą krok rywala. Po jakich 500m odwróciłem się, by zobaczyć na ile udało mi się odskoczyć rywalowi. Było to zaledwie kilka, może kilkanaście metrów. Wyłączyłem myślenie. Po prostu biegłem najszybciej jak byłem w stanie, a doping jaki kibice przysparzali swojemu krajanowi, a mojemu rywalowi, motywował mnie do dalszej ucieczki. Na kilometr przed metą, w miejscu w którym uległem przed rokiem, postawiłem wszystko na jedną kartę. Przypuściłem ostatni, jak się okazało skuteczny w końcowym rozrachunku atak. Wbiegając na metę, przy głośnym dopingu oborniczan nawet nie zerknąłem na zegar. Swojego nie wyłączyłem, stąd do czasu dekoracji nawet nie znałem wyniku jaki nabiegałem. Jak się ostatecznie okazało do nowego PB zabrakło niewiele, bo zaledwie 7sekund. Być może właśnie tych 7 sekund, które straciłem między 6, a 8km skupiając się na walce o 2-gie miejsce. No ale cóż, nie ma rozpaczać, w końcu osiągnięty wynik jest moim oficjalnym, drugim najszybszym wynikiem na tym dystansie w życiu i z tego należy się cieszyć, a rekordy będzie jeszcze niejedna okazja pobijać.

15045310_1352341201444056_934526592_o

I Bieg Niepodległości w Krzyżu Wlkp.

Decyzja o udziale w tym biegu zapadła dość późno. Pierwotnie sezon miał się dla mnie kończyć w Obornikach, jednak sumienie nie pozwoliło mi nie wystartować w imprezie organizowanej w niedzielę dnia 13.11, przez moich dobrych znajomych z Klubu Biegacza AKTYWNI. Dziś wiem, że to była dobra decyzja bo doping jaki zgotowali mi kibice zgromadzeni na trasie pozwolił mi czuć się jak u siebie.

Przyznam szczerze, że krótki czas odpoczynku od startu w Obornikach odbił swe piętno w moich mięśniach i już na rozgrzewce czułem, że świeżości mi wyraźnie brakuje. Motywowałem się jednak tym, że było to moje ostatnie ściganie w tym roku i po prostu musiałem dać z siebie wszystko. Dokładnie o godzinie 12:00 wystrzał z armaty oznajmił rozpoczęcie zmagań biegaczy na dystansie 10km. Już po pierwszych kilkuset metrach wiedziałem z kim przyjdzie mi się tego dnia ścigać. Najgroźniejszym rywalem był zdecydowanie Maciej Łucyk. To on, od pierwszych kroków, narzucił bardzo mocne tempo biegu. Na tyle mocne, że kiedy po raz pierwszy i jedyny obejrzałem się za siebie, na wysokości niespełna 1,5km mieliśmy już ok 300m przewagi nad grupa pościgową. Trzymaliśmy się blisko siebie, jakby sprawdzając siebie nawzajem.

15126126_1171817729551974_751535806_o

Pierwszą z trzech pętli pokonaliśmy w czasie niewiele ponad 11minut. Na kolejnej już nieco zwolniliśmy wdając się w przyjacielską rozmowę, bo przecież z Maćkiem znamy się od dawna J Rozmawialiśmy o trasie, przyszłych organizowanych przez nas imprezach, o celach na następny sezon. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że odpuszczamy ściganie. Skupiliśmy się na wzajemnej współpracy w utrzymywaniu równego tempa biegu przez najbliższe kilometry. A nie było to wcale takie proste, ponieważ gruntowe fragmenty trasy z każdą pętlą były coraz bardziej rozdeptane. Na ostatniej wyglądały już prawie jak zaorane pole. W międzyczasie ustaliliśmy również, że rozstrzygnięcie zostawiamy na ostatni kilometr biegu. Kilometry ostatniej pętli mijały jak latarnie widziane z okna pędzącego  samochodu. Mięśnie piekły z bólu jednak nie poddawałem się. Ostatni kilometr nadciągał nieubłaganie. Otwierał go krótki fragment drogi o miękkim, piaszczystym podłożu. Tam jeszcze żaden z nas nie odważył się atakować. Po wbiegnięciu na stabilne podłoże zerwałem tempo wiedząc, że do mety pozostawało niewiele więcej niż 400m. Atak okazał się skuteczny. Przy krzykach i dopingu rodziny, znajomych oraz pozostałych kibiców wpadłem na metę. Nigdy wcześniej nie przypuszczałem, że zwycięstwo na „swoim” terenie może przynosić tyle radości J Osiągnięty wynik 34:44 nie jest bardzo okazały, jednak biorąc pod uwagę fakt, że dwa dni wcześniej w Obornikach otarłem się o życiówkę oraz niełatwą trasę, czas można uznać za przyzwoity.

15065127_1171817849551962_616970596_o

W ten sposób dopiąłem ostatnie guziki obecnego sezonu, który obfitował w wiele emocji związanych nie tylko ze startami ale i również z organizacją 2. Drezdeneckiej Dychy, która zaczyna przybierać na sile i wyglądać coraz bardziej okazale. Rok ten przyniósł nowe, długo wyczekiwane rekordy życiowe na dystansie 10km oraz maratonu. W pilskim półmaratonie o życiówkę się tylko otarłem, jednak chyba właśnie ten start uważam za najbardziej udany. Bynajmniej tam satysfakcja z wyniku była zdecydowanie największa.

Teraz przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. Czekałem na niego długo i wreszcie go doczekałem. Przez najbliższe tygodnie znikam z tras biegowych, by w grudniu wrócić i mam nadzieję z nową energią oraz motywacją rzeźbić formę do przekraczania kolejnych granic.