Falstart sezonu podczas Gdynia Półmaraton? Nie sądzę!

Z wiosennymi startami wiązałem bardzo wiele nadziei. Wszystko dlatego, że tegoroczną zimę przepracowałem wyjątkowo mocno i sumiennie. Dlatego z olbrzymim optymizmem patrzyłem na zbliżający się pierwszy start sezonu – Gdynia Półmaraton.

Zanim jeszcze podjąłem decyzję o udziale w tych właśnie zawodach zasięgnąłem opinii kilku zawodników, którzy w ostatnich latach startowali w tej imprezie, osiągając bardzo przyzwoite rezultaty. Ich pozytywne opinie utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że jest to właśnie ta impreza, w której i ja chciałbym się sprawdzić. I kto wie, być może wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że to pogoda tego dnia grała pierwsze skrzypce.

W ostatnich tygodniach organizatorów oraz zawodników walczących z czasem prześladowała wyjątkowo wietrzna pogoda. Nie inaczej było tego dnia w Gdyni. Stała prędkość wiatru sięgająca ok 30km/h, w porywach nawet do 50km/h wyraźnie dawała się we znaki. Tym bardziej dla kogoś o moich gabarytach ciała.

Roboty nie ułatwiał fakt, że organizatorzy postanowili zastosować falowy start biegu, w kilkuminutowym interwale. W związku z tym wyraźnie zmniejszyła się szansa, by zabrać się z kimś i w większej grupie pokonać część dystansu. Nie będę ukrywał, że liczyłem na towarzystwo najlepszych kobiet. Niestety pomysł organizatorów wiązał się jedyne z tym, że mogłem oglądać je na horyzoncie. Od samego startu zebraliśmy się w niewielką grupkę, która już po trzech kilometrach liczyła zaledwie troje zawodników. Oczywiście byłem z nich największy.

Większą część trasy wiatr dawał się mocno we znaki, w związku z czym mieliśmy wyraźny problem o osiągnięciem i utrzymaniem właściwego tempa biegu. Widać było, że i moi kompanii nie byli zadowoleni z tempa biegu, jednak wiejący wiatr nie pozwalał przyspieszyć. Mieliśmy wyraźne trudności z utrzymaniem tempa 3:30, momentami nawet 3:40min/km. Już przed półmetkiem byłem pewny, że z ataku na rekord życiowy będą nici. Nie zraziłem się tym i nadal walczyłem. Sytuacja poprawiła się między 15, a 16km kiedy zmieniliśmy kierunek i wreszcie przestało wiać. Od tego momentu wyraźnie podkręciliśmy tempo. Kolejne kilometry wychodziły w tempie ok 3:20min/km lub nieco szybciej. Baaa 18km otworzyliśmy nawet z tempem poniżej 3:10min/km. Był to kluczowy moment dla dalszego przebiegu rywalizacji. Rześkie tempo i ciągnący się przez cały, 19km podbieg rozerwał naszą trójkę. Od teraz każdy walczył solo. Po sporym kryzysie na podbiegu, na zbiegu złapałem właściwy sobie rytm. Pomocna w tym okazała się czarnoskóra zawodniczka, która pojawiła się przede mną tuż po wejściu na przedostatnią prostą. Niesiony świadomością upływającego dystansu grzałem ile pary w nogach. Metę ulokowaną na gdyńskiej plaży przekroczyłem z czasem 1:13:14. Z drugim wynikiem w życiu, na tym dystansie ale i sporym niedosytem, bo apetyt na sukces miałem znacznie większy.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ostatnie lata pokazały, że pierwszy start sezonu często nie wychodził tak, jak tego oczekiwałem. Wierzę, że nie inaczej będzie w tym przypadku i jeszcze znajdę tą najbardziej optymalną formę. Wiele jeszcze przede mną. Trzymajcie kciuki!