Mini obóz biegowy – Sokołowsko / Sudety Wałbrzyskie do trzech razy sztuka.

Trochę czasu minęło, dokładnie rok z kawałkiem aż znów to zrobiliśmy. Tym razem późniejszą, niż zwykle porą roku, ale i tym razem Sokołowsko nas nie zawiodło. Wręcz przeciwnie, uraczyło pięknymi barwami jesieni dokąd tylko sięgnąć wzrokiem. 

Był to już nasz trzeci wyjazd w tamte strony, co stanowi już odpowiednio duży bagaż orientacji, by swobodnie przemieszczać się po Parku Krajobrazowym Sudetów Wałbrzyskich i szybko reagować na ewentualne niespodzianki pojawiające się na wcześniej zaplanowanej trasie. To był ten pierwszy raz, kiedy naprawdę czułem się swobodnie w tym terenie.

Dzień 1

Przed południem, po przeprowadzonej odprawie i zakwaterowaniu w pokojach zaplanowana była zabawa integracyjna. Miała ona postać biegu na orientację. Do odnalezienia było 10 punktów rozrzuconych po okolicy, będących jednocześnie najbardziej atrakcyjnymi historycznie, turystycznie i towarzysko. O kolejności przystąpienia do zabawy decydowały drużynowe kalambury rozegrane ze szczytu stoku narciarskiego.

Po obiedzie czekało nas już zdecydowanie bardziej wymagające zadanie. Była to 11km trasa z przewyższeniem bliskim 600m w górę i jednym z najbardziej wymagających podejść w okolicy. Dalszą część trasy stanowiło już zdecydowanie łatwiejszy technicznie szlak okrążający Suchawę, a przebiegający przez Czerwone Skałki – jedyne w swoim rodzaju skały o wyjątkowej, niemal wiśniowej barwie. Znajdujące się dalej Rozdroże pod Waligórą było najdalej oddalonym od Sokołowska miejscem na zaplanowanej na tą jednostkę trasie.  Stamtąd czekał nas już tylko długi łagodny zbieg przełęczą między Koziną, a Kostrzyną. Przełęcz ta doprowadziła nas wprost pod ośrodek Leśne Żródło, który jest naszą, niemal stałą, bazą wypadową w tamtym rejonie. Dla tych najmocniejszych, pospolicie zwanych koniami zaplanowana była dodatkowa 3km pętla znajdująca się w bezpośrednim sąsiedztwie ośrodka, prowadząca na szczyt Garbatki i z powrotem. Po tym wyzwaniu czekała nas już tylko kolacja i zajęcia integracyjne na wybranej w demokratycznych wyborach świetlicy – ci, którzy byli wiedzą o co chodzi 😉

Dzień 2

Ten otworzyliśmy tradycjonalnie, od delikatnego rozuchu i testów obuwia ASICS przy okazji. Wspólne z Przemem umówiliśmy się kwadrans wcześniej na kilka gratisowych minut. Reszta dołączyła do nas punktualnie o 7. Kilkanaście minut spokojnego truchtu uzupełniliśmy taką samą dawką lekkiej gimnastyki, po czym wróciliśmy na śniadanie. 

Przed południem, gdy jajecznica przestała nam już ciążyć w żołądkach ruszyliśmy na najmniej znaną wszystkim trasę tego wyjazdu. Podobnie jak dzień wcześniej było to 11km o przewyższeniu 650m. Północno-zachodnim brzegiem masywu Garbatki, mijając Grotę Hermana, przedostaliśmy się na obrzeża miejscowości Kowalowa. Stamtąd, szlakiem turystycznym niebieskiem, jeśli mnie pamięć nie myli podjęliśmy się ataku na szczyt Garbatki. Po zdobyciu której, niezwykle malowniczym szlakiem pośród dorodnych świerków zbiegliśmy do samej doliny w sąsiedztwie Mieroszowa. Tam na skraju lasu znajduje się popularne startowisko paralotniowe. Mieliśmy dużo szczęścia, bo ułamek sekundy po naszym dotarciu mieliśmy okazję podziwiać lot spadochronowy w jej głąb. Dalszy fragment trasy prowadził nas skrajem lasu, potem jego skrajnym brzegiem do polsko-czeskiej granicy. Tam odbiliśmy w prawo rozpoczynając drugi najtrudniejszy fragment zaplanowanej trasy. W tym miejscu czekało nas ostre podejście pod nieznane mi z żadnej nazwy wzniesienie, za którym przedostaliśmy się na główny trakt okrążający masyw Garbatki z jego przeciwnej, południowo-wschodniej strony. Nim właśnie powróciliśmy w okolice Sokołowska. Tu, po nieco ponad 7km można było trening zakończyć, z czego część zawodników skorzystała. Na resztę czekała 4km runda honorowa rozciągnięta właśnie między Koziną, a Garbatką.

Po południu w planie mięliśmy ostatnią, zaplanowaną na ten dzień aktywność fizyczną. Był to blisko półtoragodzinny trening ogólnorozwojowy przeprowadzony w formie obwodu stacyjnego, przy użyciu ciężaru własnego ciała lub prostych sprzętów takich, jak piłka lekarska, czy taśma oporowa. Tu, pomimo sporego już zmęczenia ekipa spisała się na medal.

W ramach kolacji czekało na nas ognisko w tutejszym namiocie tipi. Były kiełbaski, %%% i QUIZ z nagrodami. Tematyka quizu była bardzo szeroka, od nomenklatury treningowej zaczynając, poprzez anatomię, geografię i historię, na wiedzy ogólnej kończąc. Naszybciej i najskuteczniej odpowiadający tego wieczora wrócili na nocleg z podarkami od Squeezy i IcePower

Dzień 3

Po intensywnej na maksa sobocie przyszedł czas na jeszcze mocniejsze doznania. Zanim jednak przeszliśmy do sedna naszego wyjazdu, skoro świt spotkaliśmy się liczne na wspólnej gimnastyce z elementami jogi. Trzydzieści minut wystarczyło, by zaostrzyć nam apetyty na śniadanie. Po nim wszyscy zbieraliśmy siły na to, co jeszcze nas czekało…

A była  to tradycyjna, niedzielna wycieczka trasa Półmaratonu Gór Suchych, czyli nieco ponad 23 km najbardziej malowniczych ścieżek Parku Krajobrazowego Sudetów Wałbrzyskich o sumie przewyższeń blisko 1300m w górę. I mimo, że to już któryś raz realizowaliśmy tą trasę, to ona zawsze pokazuje coś nowego coś świeżego. Zawsze zaskakuje. Zaczęliśmy ją tak samo, jak drugi trening pierwszego dnia. Od tego piekielnego podejścia najpierw pod Kostrzynę, potem pod Suchawę. Dalej przez Rozdroże pod Waligórą i trasę dojazdową do Schroniska Andrzejówka, długim w pieruny zbiegiem wróciliśmy do Sokołowska. Tam czekam nas kolejne szaleńcze podejście. Tym razem na szczyt Bukowiec. Z tamtąd zaczyna się dłuższy fragment łagodnej trasy granią, wzdłuż kopalni melafiru w Rybnicy Leśnej do Andrzejówki. Moim zdaniem jest to najbardziej widowiskowy fragment tej trasy. Zwłaszcza w bezpośrednim sąsiedztwie schroniska, gdzie przebiega się odsłoniętym zboczem z zapierającym dech w piersiach widokiem na Waligórę, najwyższy szczyt tej okolicy. Po krótkiej przerwie na zebranie sił i uzupełnienie płynów ruszyliśmy dalszą drogę. Teraz czekał nas atak na Waligórę. W okolicy jestem w stanie wymienić co najmniej kilka wyjątkowo trudnych podejść ale tego, jak wymagające jest to wzniesienie nie da się opisać słowami. To po prostu trzeba przeżyć na własnej skórze. Czasami mam wrażenie, że wdrapuję się na nią po czworaku. I obawiam się, że chyba nawet trochę jest w tym racji. Po zdobyciu najwyższego szczytu Gór Suchych i jednocześnie całych Gór Kamiennych – Waligóry, czekał nas dłuższy, łagodny fragment trasy przebiegający granią w kierunku wieży widokowej Ruprechticki po czeskiej stronie Szpiczaka. Podejście pod Szpiczak przebiega cudownym, malowniczym grzbietem po lini granicznej polsko-czeskiej i jest ostatnim, tak wymagającym fragmentem trasy Półmaratonu Gór Suchych. Mijając go rozpoczynamy długi, łagodny zbieg okrążając Szpiczak od jego północno-wschodniej strony, by zaraz potem rozpocząć ostatnie już tego dnia, stosunkowo łagodnie wspinanie na Kozinę, z której rozpościera się zapierający dech w piersiach na panoramę czeskiej strony Sudetów. Za nią czekał nas już tylko krótki, aczkolwiek stromy zbieg do Sokołowska. I choć nie wszyscy wybrali się z nami na tą niezwykle wymagającą wycieczkę, to finalnie każdy miał co opowiadać. A wszystko to dzięki Michałowi, specowi od gór wszelakich, który skrótem oprowadził pozostałych po najważniejszych punktach trasy tutejszego półmaratonu.

Kiedy po tym całym wspólnym bieganiu zasiadłem przy restauracyjnym stole dojadając kotleta z burakami miałem łzy w oczach. W głowie się nie mieści, jak w tak krótkim czasie, wspólną przygodą można zżyć się z ludźmi. Nawet tymi, których dopiero na tym wyjeździe poznałem. 

To już koniec… Nie. To jeszcze nie koniec!!!