To był dobry bieg. XXXII Pszczewska Dwudziestka.

Niedzielny poranek w Pszczewie zapowiadał szybkie bieganie. Temperatura optymalna, przelotny, choć nie słaby deszcz i tylko ten wiatr. Ten nas dziś nie rozpieszczał, on stawiał swymi mury podmuchami.

Lekkie rozbieganie na przyszkolnym tartanie, gimnastyka i kilka przebieżek dla pobudzenia układów krwionośnego, oddechowego i mięśni do ciężkiej pracy. Toaleta, przebieranie i 9:50 jestem gotów. W drodze na start myśli kotłują się w głowie dopracowując różnorakie warianty taktyczne na ten bieg. Samopoczucie dopisuje. 9:59 następuje start zawodników na wózkach. Krótko po tym rozpoczyna się odliczanie do startu biegaczy.

Wsłuchując się w wyliczanki startera 3, 2, 1…. odmawiam ostatnie modlitwy i wraz z wystrzałem startera ruszam na trasę. Od początku jasne było jak uformuje się stawka. W czubie załapała się szóstka biegaczy składająca się z dwóch reprezentantów Kenii, trzech Ukrainy i osamotnionego Polaka. Ale nie byłem nim ja. Moja osoba tułała się samotnie, kilkadziesiąt metrów za grupą. Nie zamierzałem rwać zakładanego tempa i trzymałem się swojego 3:30min/km. Różnica otrzymywała się, a w grupie nastąpił pierwszy atak który zainicjowali czarnoskórzy urywając się od pozostałych. Na tym etapie było już jasne, kto, o co będzie dziś walczył. Mocne porywy wiatru dawały się mocno we znaki. Na tyle mocno, że tempo mojego biegu wahało się mniej lub bardziej, lecz na moje nieszczęście z nadwyżką. Pierwsza dycha wypyknęła w zdecydowanie ponad 35min, a na nawrocie strata do grupy wynosiła równą minutę. Kalkulowałem czy przyśpieszać, czy biec swoje skoro miejsce i tak mam pewnie, ponieważ za mną jedynie hulał wiatr. No tak, ale jasne było, po co do Pszczewa jechałem. Liczył się wynik, nie miejsce. Choć nie ukrywam, że liczyłem na walkę o TOP 6. Po nawrocie wrzuciłem „dwójkę”, tempo wzrosło i tego postanowiłem się trzymać. Obserwowałem stratę do grupy, która zaczynała topnieć. 40sekund dawało nadzieję. Kolejne kilometry mijały, dopingowali kibice i zawodnicy biegnący w kierunku nawrotki. Jakimś cudem utrzymywałem tempo poniżej 3:25min/km. Na 4km przed metą zauważyłem, że biegnąca przede mną grupa rozciągnęła się. Nadal próbowałem skracać dystans różniący mnie z 6-tym zawodnikiem. Wbiegając do Pszczewa przywitała mnie ściana wiatru tak mocna, że niemal wryło mnie w ziemię. Wtedy dotarło do mnie, że nie dam rady wskoczyć oczko wyżej. Pozostała walka z czasem, kilka większych i mniejszych podbiegów oraz zakrętów. Widząc przed sobą pszczewski rynek uderzyłem na maksa. Wdrapałem się na metę z uśmiechem, bo zegar wyświetlał wynik 1:13:46. Kolejne minuty urwane!

XXXII Pszczewską Dwudziestkę ukończyłem na 7 miejscu, jako drugi Polak. Cieszy czas, miejsce nieco mniej, ale nie ono było celem. Liczy się nowy rekord życiowy na półmaratońskim dystansie. Interesująco wyglądało także drugie 10km, które pobiegłem w czasie poniżej 34min, co pozwala mi z optymizmem spoglądać w przyszłość, zwłaszcza w perspektywie tego właśnie dystansu.