Wings for Life world Run pobiegliśmy dla tych którzy nie mogą

Kiedyś mówiłem sobie, że wystartuje w nim wtedy, kiedy będę czuł się na jego wygranie. Prawda jednak jest taka że motywacją wzięcia udziału w tym wyścigu pościgowym było coś zupełnie innego. Szukałem bodźca, który zmotywuje mnie do tego, by w ogóle jakoś rzetelnie trenować.

To, że podbiegłem tego dnia z Kostkiem było początkowo żartem ale im bliżej było do finału, tym większe było tego prawdopodobieństwo. Szalę przeważył Maraton w Dębnie, w którym to mieliśmy się debiutu, jednak jak się okazało regulamin zabraniał tam biegania z wózkiem dziecięcym. Od tego momentu pewnym było, że nasze pierwsze wspólne, debiutanckie zawody przypadną właśnie podczas Wings for Life World Run!

Fot. Andrzej Olszanowski

To, na ile możemy liczyć i jak daleko ubiegniemy było kompletną niewiadomą. Tym bardziej, że do tej pory najdłuższy, wspólnie pokonany dystans wynosił zaledwie 26km. Kilka zrealizowanych wspólnie treningów tempowych też nie dawało odpowiedzi na to pytanie. Nie mieliśmy pojęcia, czego powinniśmy się dalej spodziewać.

Ostatnich kilka dni przed startem skupiliśmy się na technicznych aspektach przygotowania wózka – czyszczenie, smarowanie, pompowanie oraz logistyce zapakowania wszystkiego, co niezbędne – chusteczki nawilżane, jedzenie, woda, zabawki, wszystko musiało znaleźć się we właściwym dla siebie miejscu, z łatwym do tego dostępem. W tej właśnie logistyce i samodzielności Kostka upatrywaliśmy sukcesu i jak się potem okazało, to był strzał w 10! Przez te ponad 3 godziny biegu, tylko raz zatrzymywałem się, by coś sięgać i to tylko dlatego, że jabłko przekulało się na dno wózkowej sakwy.

Fot. Przemysław Łukaszyk

Sam wyścig przebiegał nam wyjątkowo spokojnie i luźno. Chyba jedyne, co nas tego dnia zaskoczyło, to fakt super szybkiego wykończenia górnej partii ciała. Barki i ręce miałem skatowane już po jakieś 15km. Po 25 zacząłem zastanawiać się i kalkulować to, jak długo jeszcze dam radę wytrzymać. Na kilometrze 30 zablokował mi się prawy nadgarstek, którym po prostu przestałem ruszać. Teraz już wiem, że przyczyną było źle skalibrowane przednie koło, przez co wózek wyjątkowo agresywnie ściągał do prawej nie dając możliwości wypuścić go ani na sekundę. Na tym etapie wyścigu wiedziałem już, że realne jest osiągnięcie dystansu maratońskiego i to stało się naszym nadrzędnym celem, którego to ostatecznie, przy dźwiękach „jadą, jadą misie” udało się nam osiągnąć. Widząc auto pościgowe na horyzoncie wyciągnąłem Kostka z wózka, by ostatnie metry biegu pobiec wspólnie i celebrować każdy kolejny pokonany metr trasy. Ostatecznie daliśmy się złapać na kilometrze 42,42.

Fot. Przemysław Łukaszyk

Tegoroczna, 10 edycja legendarnego Wings For Life World Run była pierwszą w moim wykonaniu oraz pierwszą wspólnie ukończoną z dzieckiem. Czy ostatnią? Nie sądzę! Za dużo pozytywów wniosła do naszych wzajemnych relacji. Wydaje się, że to dopiero początek naszej wspólnej, sportowej drogi.