Mini obóz biegowy – Kamionki / Góry Sowie, czyli obóz inny niż wszystkie

Tym razem miało być inaczej niż dotychczas, stąd nowa lokalizacja obozu. Nowy obiekt i trasy do biegania. Nowa, późnojesienna pora i o jeden dzień dłuższy wyjazd. Więcej zwiedzania i integracji, niż miało to miejsce na wcześniejszych obozach. I chyba najważniejsze, czyli szybsze zakończenie obozu przez organizatora i prowadzącego. Dlaczego? Po te i inne szczegóły zapraszam do treści poniżej.

W tym przypadku obóz zaczynał się już w czwartek. Pierwsi na miejscu, ze sporą przewagą pojawiliśmy się ja oraz Romek jadący tego z dnia dziewczynami z Drezdenka – Lidią i Edytą. Wykorzystaliśmy ten fakt i nim dotarła reszta zebraliśmy się na nadprogramowe bieganie. Po powrocie już czekali na nas Wiola z Darkiem. Po zadokowaniu się w pokojach i ostatecznym wypakowaniu aut zeszliśmy się w ośrodkowym barze, gdzie przy pogaduchach oczekiwaliśmy przyjazdu pozostałej części obozowiczów. Przed kolacją byliśmy już w komplecie. Tego wieczora był już czas już tylko na zapoznanie się uczestników i zabawy integracyjne.

Piątek rozpoczęliśmy spokojnym 30 minutowym wybiegiem po okolicy. Po śniadaniu spotkaliśmy się na dwa półgodzinne bloki prelekcyjne dotyczące biomechaniki stopy oraz doboru obuwia. Do południa znaleźliśmy jeszcze czas na wspólne udanie się do jaskini pod nazwą Smocza Jama będącej niegdyś wyrobiskiem kopalnianym. Popołudniu czekała nas główna jednostka tego dnia, czyli blisko 10km trasa, przy nieco ponad 500m w górę. Warunki w Górach Sowich były wtedy dość wymagające. W górnych partiach zalegało sporo mokrego śniegu, a miejscami nawet i zmarzliny, dlatego nieźle dało się mam to we znaki. Po powrocie i krótkim zregenerowaniu sił , po nastaniu zmierzchu uczestnicy wzięli udział w krótkim biegu na orientację z nagrodami dla najszybszych. Ubaw, jak zwykle był przy tym po pachy. Wieczorem czekały nas już tylko planszówki i tańce, bo przecież miał być to obóz na luźno ?

W sobotni poranek zadziało sie jednak coś, czego nie byłem w stanie przewidzieć… Równolegle, o tym samym czasie nasz Kostek od kilku dni zmagał się z wysoką gorączką, nad którą nie byliśmy w stanie zapanować. Na piątkowej wizycie usłyszeliśmy nawet o ryzyku położenia go w szpitalu, co w przypadku zaawansowanej ciąży u Lili było niemożliwe przez nią do wykonania. Stąd niestety moja decyzja, o natychmiastowym powrocie do domu. Pozostałe obowiązki, zadania do zrealizowania oraz tracki z trasami przekazałem najbardziej zaufanym uczestnikom aby dokończyli to, co zaczęliśmy. Za co z całego serducha, bardzo dziękuję!

Dziękuję Wam za dopilnowanie załogi i bezpieczne dokończenie obozu oraz za wyrozumiałość w tej trudnej dla mnie sytuacji. Oby nigdy więcej takich!