37. Półmaraton im. Józefa Nojiego, czyli jak spełniło się moje pierwsze biegowe marzenie.

Będąc jeszcze w szkole średniej przechodziłem krótką zajawkę na bieganie długodystansowe. Nie było to jednak trenowanie dla chęci ścigania, lecz dla jego walorów towarzyskich. Biegaliśmy w gronie dobrych znajomych po to, by spędzać wspólnie czas i pogadać o drażniących nasze młodzieńcze umysły tematach. W tamtym czasie po raz pierwszy usłyszałem o „Biegu Nojiego” i właśnie wtedy zrodziło się moje pierwsze biegowe marzenie, którym był udział i wygrana w tym właśnie biegu…

Dotychczasowe edycje biegu zawsze utożsamiałem z mocną konkurencją w postaci biegaczy ze wschodu oraz piekielnym żarem lejącym się z nieba, przez co o zajęcie czołowych lokat w tym właśnie biegu jest niezwykle trudno.

Tego dnia było jednak inaczej. Tego roku wszystko było na tak. Trzeba było tylko chwycić tą szansę w garść i zrobić swoje! Termometry wskazywały przyjemne dwadzieścia kilka stopni i pomimo mocno słonecznej pogody była nadzieja na dobre warunki na trasie. Ale po kolei. Po ciężkich treningowo ostatnich tygodniach udało się w ostatnim momencie doprowadzić mięśnie do świeżości. Na sobotnim rozruchu nie wyglądało to jeszcze tak kolorowo jakbym sobie tego życzył, natomiast już sama rozgrzewka rozwiała wszelkie wątpliwości dotyczące tego regeneracyjnego aspektu. Tuż przed godziną 10:00 na starcie biegu stanęło pięcioro zawodników z obco brzmiącymi nazwiskami. Po kilku ostatnich rytmach wykonanych z linii startu oraz końcowym odliczaniu nastąpiła dłuższa cisza… którą przerwał dopiero wystrzał z pistoletu startowego. Ruszyli!!!

Już od pierwszych metrów wiadomo było, kto będzie liczył się w walce o czołowe lokaty. Bardzo mocno swój pierwszy kilometr otworzyła trójka Ukraińców z Mykolą Iukhymchukiem na czele. Już wtedy jasne było, że to oni, między sobą, rozstrzygną miejsca na podium. W ślad za nimi podążała grupa pościgowa w skład której zmieścili się pozostali dwaj krajanie faworytów oraz dwóch Polaków. Wśród których znalazłem się i ja. Pierwsze kilka kilometrów przebiegało niezwykle spokojnie. Pełna kontrola, tempo bez szaleństw 3:35-3:40min/km. Mimo tego, że zamierzałem nieco szybciej pokonać tą trasę nie przyśpieszałem. Spodziewałem się, zwłaszcza po Ukraińcach, że mają spory zapas mocy tym bardziej, że przez cały czas prowadzili luźną rozmowę gaworząc po swojemu tak, jakby spotkali się przy piwie, a nie ścigali w zawodach.  Pewnym było, że walka z nimi na pełnym dystansie nie ma sensu, a próba taka może być opłakana w skutkach. Dlatego nie szalałem, wskoczyłem na ogon i czekałem na ruch z ich strony. Tego doczekaliśmy się na wysokości 5km. Bezpośrednio po minięciu znacznika na trasie zerwali się jak pies ze smyczy. Poszedłem wraz z nimi lecz po kilkuset metrach odpuściłem widząc wartości tempa na zegarku sięgające 3:10min/km. Poczekałem na kompana, który w tym całym zamieszaniu nieco został z tyłu. W tym, krótkim momencie owa dwójka odskoczyła nam na kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów. W tym momencie uświadomiłem sobie, że realnym pozostaje walka o 6-te miejsce oraz miano najlepszego Polaka. Wystarczyło tylko ograć rywala, który podążał za mną no i pilnować, aby nikt cichaczem nie podszedł nas z tyłu. Kilka kilometrów dalej dołączyła do nas Lila pełniąca tego dnia rolę supportu. To był nasz wspólny debiut na zawodach w takich właśnie korelacjach i nie ukrywam, że miałem obawy czy to w ogóle się uda. Na całe szczęście niepotrzebnie ponieważ wszystko zagrało jak należy. Mając ją u boku czułem się dużo pewniej. Mówiła do mnie, motywowała i co ważne miała przy sobie zapas wody, żeli energetycznych, ręcznik czyli de facto wszystko, czego potrzebowałem. Przez kilka kolejnych kilometrów nic ciekawego się nie działo. Utrzymywaliśmy dotychczasowy rytm. Sytuacja ta uległa zmianie, kiedy to na 13km, mój rywal, dość gwałtownie zwolnił. To sprowokowało u mnie decyzję o natychmiastowym ataku.

14002583_1088366151230466_231968139_o

W przedstartowych założeniach planowałem przypuścić atak nie wcześniej niż na 5km od mety ale czasami bywa tak, że taktykę trzeba modyfikować dopasowując ją pod aktualne warunki na trasie. Tak też było w tym wypadku. Niewiele było potrzeba, by odskoczyć rywalowi na kilka metrów. Od tego momentu nabrałem wiatru w żagle, napierałem co sił do przodu. Niewiele później na jednym z zakrętów moim oczom ukazała się sylwetka jednego z uciekających nam obcokrajowców. Wtedy naprawdę uwierzyłem, że może jednak da się ich dziś pokonać. Walczyłem co sił by go dogonić jednak co chwila znikał mi gdzieś w gąszczu rolkarzy i kijkarzy znajdujących się przede mną. W pewnym momencie zgubiłem kontakt na stałe i pomimo walki do końca nie udało mi się go dogonić. Jak się później okazało, jeden z dwójki, będący tego dnia w lepszej dyspozycji, poczekał na swego ziomka i pomógł mu skutecznie uciekać przed moim atakiem. Szkoda, bo po raz pierwszy uwierzyłem, że mogę tego dokonać. Finalnie wbiegłem na metę jako pierwszy Polak z wynikiem 1:16:31 na 6miejscu w klasyfikacji generalnej.

Jestem niesamowicie szczęśliwy z tego wyniku. Po raz kolejny zaznaczę, że tego dnia wypełniłem wszystkie zakładane na ten bieg cele: załapałem się do najlepszej 6-tki OPEN, byłem najszybszym Polakiem oraz poprawiłem swój dotychczasowy, najlepszy wynik na tej trasie o prawie dwie minuty. Poza tym doping jaki zapewnili mi kibice na trasie był niesamowity, to między innymi dzięki niemu biegło mi się tak rewelacyjnie. Za co bardzo Wam dziękuję! I choć nie wygrałem klasyfikacji generalnej,  to i tak czuję się zwycięzcą. W końcu ukończyłem bieg jako pierwszy wśród biegaczy noszących orła na piersi…

14012377_1088356391231442_1464429257_o